poniedziałek, 11 listopada 2013

Carrie

Reżyseria: Kimberly Peirce
Gatunek: Horror
Kraj: USA
Czas trwania: 100 min
Premiera: 18 października 2013
Ocena: 4/10


      Carrie mieszka wraz z matką, która jest fanatyczką religijną. Przez to nastolatka jest wyśmiewana w szkole i źle traktowana przez rówieśników. Dziewczyna przez przypadek odkrywa, że ma nadprzyrodzone moce, a mianowicie może poruszać przedmiotami.
     
      Siedzę zastanawiając się właściwie od czego mam zacząć moją recenzję. Nigdy w życiu, aż tak nie zawiodłam się na filmie, na który z niecierpliwością czekałam już od wakacji.


      Najgorsze co było w filmie, a może raczej czego nie było to groza. Zabrakło tego ścisku w żołądku, przyspieszonego oddechu i gęsiej skórki na plecach. Szczerze mówiąc, gdybym nie wiedziała, że jest to horror po obejrzeniu byłabym przekonana, że to jakiś słaby film fantastyczny. Sceny, które z założenia miały wbić widza w fotel niestety nie zrobiły tego.
Mnóstwo tryskającej krwi i drastyczny sposób w jaki ginęły dziesiątki niewinnych ludzi taki widok z reguły mrozi krew w żyłach- niestety nie na filmie Carrie. Sceny, gdzie ktoś traci głowę lub zaczyna palić się żywcem były bardzo sztuczne i lekko naciągane. Oglądało się je ze znudzeniem. Były też użyte powtórki kluczowych ujęć, co dla mnie było kompletnym kiczem i zupełnym brakiem profesjonalizmu. Takiego typu "trick" charakterystyczny jest dla seriali i filmów telewizyjnych, a nie dla dzieł kinowych.

      Gdzie w tym filmie sens? To pytanie nasunęło mi się od razu po jego obejrzeniu. Wiele scen było po prostu bez sensu, jakby były tam wepchnięte i sklecone na siłę. Może dodam jeszcze, że film "Carrie" jest adaptacją książki Stephena Kinga, a jednocześnie odnowioną wersją "Carrie" z 1976 roku. Rozmawiałam na temat tej ekranizacji z wieloma osobami i każda z nich szczerze polecała mi książkę. Już wyjaśniam dlaczego. W filmie zabrakło kilku istotnych wątków, bez których całokształt jest jaki jest, czyli bezpłciowy, nie oddający tragizmu postaci. Została pominięta między innymi wczesna historia życia matki głównej bohaterki co jednoznacznie przeważyło nad sensem całego filmu. Wybierając jeden z trzech sposobów poznania historii tej wyjątkowej dziewczynki obejrzenie najnowszej ekranizacji jest chyba najgorszą opcją.
     
     Na szczęście jest światełko w tunelu. Tym światełkiem jest genialna kreacja matki Carrie (Julianne Moore). Pierwszy raz zetknęłam się z tą aktorką w komedii romantycznej "Kocha, lubi, szanuje", gdzie zagrała wraz z Stevem Carellem, Ryanem Goslingiem i Emmą Stone. Teraz Moore z roli kochającej matki i żony wciela się w nad wyraz religijną i nieco mroczną postać. Naprawdę uważam, że aktorka podołała swojej roli. Jej mimika twarzy, gesty jak nawet sam sposób poruszania się były bardzo realne i emocjonalne.
     Co do roli Choe Grace Moretz moje odczucia są pozytywne. Mam słabość do jej urody i z przyjemnością oglądam ją na dużym ekranie. Świetnie wczuła się w osobę zagubioną, pragnącą zmian, chcącą wyrwać się z sideł nadopiekuńczej matki.

    Idąc do kina liczyłam, że najem się strachu,  niestety zawiodłam się. Film zostawił po sobie straszliwy niedosyt, czego wręcz nie cierpię. Myślę, że było to spowodowane późnym nastąpieniem punktu kulminacyjnego, czyli balu maturalnego.
    Uważam, że ekranizacja spodobałaby się dwunasto, trzynastoletnim dziewczynkom, które szukają jakiegoś nie wnoszącego nic do życia, lekko bezsensownego filmu. Jeżeli jednak ktoś liczy na dużą dawkę emocji szczerze odradzam :)        



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz